środa, 16 lipca 2014

Rozdział I -Gdy noc nastaje budzą się upiory

Nadeszła zima a ja jak te dziecko we mgle nie mogłam znaleźć obozu. Oparłam się o ścianę jakiegoś starego budynku. Zatrzęsłam się a z podręcznego plecaka wyciągnęłam mój czarny koc. Odgarnęłam cienką warstwę śniegu i położyłam się na trawie. Jedyne co mi przyszło do głowy to zaśnięcie i zostawienie tych wszystkich spraw. Przymknęłam powieki i po chwili usłyszałam szepty.
- Emanuje od niej większą boskością niż od poprzedniej przekąski. Czyli obiadek! -krzyknął głos a ja zerwałam się na równe nogi, wyciągając z kieszeni miecz mojej matki który wyglądał jak niewinne jabłuszko. Podrzuciłam je a te zamieniło się w piękny długi spiżowy miecz. Zobaczyłam swoich przeciwników nie dziwiło mnie że to są cyklopy. Jeden wziął głęboki wdech i odetchnął.
- Jeśli chodź jedna wasza dłoń zbliży się do mnie to przysięgam że zostanie ona bez palców -warknęłam
- Patrz Tytusie pyskaty obiad i nie pół bóg. Ciekawe czy będzie bardziej smakowała jak bogowie czy też ja pół bogowie -zamyślił się i wtedy uniosłam swój miecz i wbiłam mu w stopę. Podskoczył a ja puściłam się biegiem. Nie odwracałam się za siebie. Cyklopi mierzyli 4 metry długości i chodź mieli jedno oko z pewnością mogłam skończyć jako przekąska. Szybko wlazłam na ośnieżone drzewo. Śnieg sprawiał iż byłam dla nich niewidoczna. Nagle coś huknęło i koło mnie pojawiła się dziewczyna. Srebra poświata mówiła iż była nieśmiertelna. Przewieszony miała kołczan ze strzałami oraz łuk.
- Dołącz do nas wnuczko Dionizosa oraz córko ważnego boga -powiedziała -Bądź nieśmiertelna. Bądź  moją łowczynią kochana. Widzę w tobie potencjał.
Wiedziałam kim jest ta kobieta. Artemida stała przed mną w postaci dziewczynki która mogła być o 2 lata młodsza od mnie. Podała mi dłoń z uśmiechem. Chciała tylko mi pomóc lecz dziwna magia odpychała mnie od niej jak by była moim zgubieniem. Zaklęła pod nosem po starogrecku lecz wiedziałam co dokładnie powiedziała i lepiej żebym tego nie tłumaczyła.
- Nienawidzę Afrodyty! Ma dla ciebie misję i nie możesz być jedną z nas ale masz chodź to -powiedziała i wyciągnęła grubą wełnianą srebrną czapkę z wielkim pomponem. -Będzie ci ciepło a do tego odstrasza potwory. Chodź nie wiem czy to na ciebie zadziała pachniesz boskością tak jak być zużyła na siebie pół flakonika perfum. Czyli musisz być w 2/3 boginiom. Jesteś wyjątkowa Sophie bo nie znałam żadnej osoby która miała by w sobie tyle krwi bogów a i tak nie była by nim. A teraz przepraszam ale moje łowczynie nie będą czekać. Prześpij się tutaj. Poproszę Hypnosa żebyś spotkała się ze swoim ojcem we śnie. Tylko proszę cię nie panikuj, nie wrzeszcz, nie klnij i tak dalej w jego obecności. Jest dość surowym ojcem. Przekonałam się o tym wraz z Apollinem. No tak! Obudź się o wschodzie słońca i wyrecytuj najlepiej haiku to wtedy zabierze ciebie prosto do obozu. Co ty na to?
- A co z cyklopami? -spytałam i oparłam się plecami o konar drzewa. -Nie zauważą mnie?
- Oni są za głupi żeby za tobą biec -zgubili cię ale i tak uważaj na głosy. Nieźle naśladują głosy tych których kochamy. No ale na prawdę na mnie czas naprawdę. Przykro mi ale muszę. Tak więc Pa pa. Wiem że na pewno się jeszcze spotkamy Sophie Evangeline Kassandro McCofin.
Bogini zeskoczyła z drzewa a ja po raz kolejny próbowałam zasnąć. Naprawdę szybko odpłynęłam nawet jak na mnie. Jednak Artemida zawsze dotrzymywała słowa.

Na wielkim marmurowym tronie siedział mężczyzna w białej todze. Miał może 170 cm wzrostu. Gęste ciemne włosy i szare oczy oraz gęstą tak samo ciemną brodę. Wpatrywał się w jakiś punkt nawet mnie nie zauważając. W dłoni trzymał piorun który strzelał iskrami chodź nawet go nie ruszał. Podeszłam do niego. Nie wiedziałam co powiedzieć. W końcu moim ojcem był sam Zeus. Może trzeba było odchrząknąć żeby zauważył że jestem ale jednak może to uznać za niestosowne. Przygryzłam wargę i dygnęłam przed jego obliczem tak jak powinna zachować się dama.
- Ojcze? Panie nieba. Dzięki twej córce Artemidzie znajduję się tu by ciebie poznać -powiedziałam
Bóg otrząsnął się i spojrzał na mnie. Szepnął imię mojej matki lecz ja zaprzeczyłam. Jego oczy patrzyły z troską chodź nadal wyglądały tak jak by chciał strzelić we mnie swoim piorunem.
- Ty jesteś Sophie co nie? Strasznie przypominasz Dianę kiedy była w twoim wieku -powiedział i wstał ze swojego tronu po czy podszedł do nie i przejechał dłonią po policzku - Te same włosy ,kolor oczu ,kształt twarzy , lecz masz mój nos, moje uszy ,kształt oczu i ust te same spojrzenie które nie można rozgryźć.
- Kochałeś ją prawda? -spytałam i chciałam wiedzieć prawdę bo gdyby była to tylko przelotna miłość udusiłam bym go gołymi rękami nawet że to był bóg.
- Kochałem -przyznał po czy zaczął historię ze speszonym wzrokiem-Lecz zanim ty przyszłaś na świat miałem też inną. Myślałem że kocha mnie z charakteru jednak ta chciała władze nie to co twoja matka. Miałem córkę... oraz syna. Jenak kiedy widziałem kim jest twoja matka objęła mnie ramieniem. Chodź sam mówiłem że nie możemy być razem z pół boginiami. Jednak znów złamałem to co sam ustanowiłem. Potem na świat przyszłaś ty wnuczka mojego Syna Dionizosa oraz moja córka. Jednak nie martw się dziwnie to będzie tylko wyglądało jak być chodziła z moim synem albo synem twojego dziadka a tak to nie przejmuj się. Bogowie to nie jest taka rodzina jak na przykład u śmiertelników.
- Rozumiem...tato -wykrztusiłam to z siebie -Tylko szkoda że zawsze w moich snach powtarzałeś "Dokonasz czegoś wielkiego". A co jeśli nie dokonam?
- Apollo ci wszystko powie. To dotyczy przepowiedni którą poznasz w obozie. I powiem ci coś co bogowie powtarzając swoim synom i córką "Gdy noc nastaje, budzą się upiory". Więc bój się nocy Sophie, tam nic dobrego nie znajdziesz oprócz upiorów, demonów i śmierci. -powiedział a ja przytaknęłam -A teraz czas się obudzić skoro masz zdążyć na linie lotnicze Piracki Apollo.
Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy po czym uszczypnęłam się w rękę.

Słońce pomału wstawało. Zeskoczyłam z gałęzi i schowałam koc do plecaka. Odchrząknęłam i zaczęłam mówić wierszyk który przed chwilą co wymyśliłam.
- Zima to lód, i piękno za razem ,lecz nie tak piękne tak twarz Apollina -powiedziałam i wiedziałam że to zadziała. Po prostu czułam to w sobie.
Nagle koło mnie wylądowało. Złote aż rażące w oczy ferrari dwuosobowe. Z niego wysiadł chłopak trochę wyższy od Zeusa o boskim kaloryferze jakiego mogą mu pozazdrościć młodzi aktorzy. Blond kołtun idealnie ułożony a na nosie okulary. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Myślałem że jesteś starsza -powiedział -Jednak obiecałem siostrze że zawiozę cię do obozu. Chodź dziwi mnie że po prostu sama nie poleciałaś. Zazwyczaj dzieci Zeusa mogą latać...No tek przecież ty nawet nie wiedziałaś. Więc zapraszam cię do linii lotniczych boski "Apollo " tylko trzymaj się mocno bo słoneczne ferrari jest o wiele szybszym samochodem niż te żółwie na drogach nawet te "szybkie" są przy nim żółwiami.
Skinęłam głową i usiadłam na miejscu koło kierowcy. W środku czułam się okropnie. Jak ptaszek zamknięty w klatce. Zaczęłam szybko oddychać a przed oczami miałam mroczki. To wszystko mnie przytłaczało. Spojrzałam na boga ze strachem w oczach. Lecz nie bałam się szybkości lecz po prostu miałam straszną klaustrofobie a samochód dla dwóch osób nie miał za dużo miejsca w sobie. Zaczęłam drżeć chodź w samochodzie było naprawdę ciepło. Usłyszałam warkot silnika i już po chwili biliśmy w powietrzu. Zamknęłam oczy i zaczęłam się po prostu modlić a Apollo tylko śmiał się.
- Jedna córka Zeusa ma lęk wysokości druga Klaustrofobie nie no kolekcja się zbiera! -uśmiechnął się nonszalancko. Nie wiedząc czemu ale przestałam go lubić. Zamknęłam oczy żeby chodź chwilę się jeszcze przespać zanim dolecimy na miejsce jednak nie spałam długo bo po chwili wylądował wśród domków. Wszyłam jak najszybciej z samochodu i wzięłam głęboki wdech i wydech. W końcu poczułam się bezpiecznie. Z domków powychodzili chłopcy i dziewczęta a z ogromnego domu centaur i gruby zarośnięty facio. Poznałam go od razu. Ze zdjęć w albumie mojej mamy. Podbiegłam do Dionizosa i uściskałam go.
- Dziadku -powiedziałam z uśmiechem -Wreszcie cię odnalazłam!
- Sophie -pogładził mnie po włosach -Jesteś tak podobna do matki. No i już wiemy gdzie śpisz... Chodź tam nie jest w ogóle wygodnie a zimno i jeszcze się rozchorujesz. Będziesz spała w wielkim domu.
Spojrzałam a nad moją głową świecił się znak w kształcie błyskawicy. Niektórzy herosi wyszli na dwór by przyjrzeć mi się uważnie. Chłopak w moim wieku uśmiechnął się głupkowato i podbiegł do mnie po czym zgiął się w pół i przedstawił.
- Jestem Loras Tonkin. Witam w obozie dla herosów czyli pół bogów. -powiedział. Był chłopakiem w moim wieku o ciemnych nie obcinanych od dobrego roku włosach i o jeszcze ciemniejszych głębokich brązowych oczach.Jego policzki i nos były przyprószone jasno brązowymi piegami. Podał mi dłoń a ja ją uścisnęłam.
Czy tu będzie wreszcie mój prawdziwy dom? Czy Loras okaże się być przyjacielem czy też wrogiem? A może jednak to miejsce nie jest dla mnie? Czy spotkam kiedyś mojego ojca na własne oczy? Na żadne z tych pytań nie potrafiłam sama odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz