sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział IV - Mało wesołe święta czyli jak zepsuć choinkę

- Czy to są.... To nie możliwe! To są skarpetki w reniferki! –powiedział Loras z bananem na buzi. Przymierzył je od razu. Leżały jak ulał. Brązowooki otoczył mnie ramieniem i przycisnął tak mocno do siebie, że prawie straciłam dech w piersiach. –Kiedyś się z tobą ożenię i będę miał 3 dzieci! Nie no… Wiesz może, co dodali do tej herbaty? A poza tym, dlaczego dałaś mi teraz te skarpetki?
- Bo pod choinką będzie prezent niespodzianka –powiedziałam z uśmiechem. Zmarszczył zabawnie nos. Chciał od razu dowiedzieć się, co dostanie. Jednakże jak wiemy ciekawość to pierwszy stopień do Podziemia. –Powiem tylko tyle. Będą to dwa przedmioty. A jeden jest ciepły a czasami zimny, miękki i czasami twardy, różowy a zarazem czerwony.
Chłopak zamyślił się jednakże te podpowiedzi brzmiały tak jakbym powiedziała „twój prezent jest materialny!” Ciężko było się domyśleć, że ten prezent to coś, co w tym czasie będzie mu bardzo potrzebne do szczęścia i korciło mnie by mu powiedzieć jednakże nie powiedziałam już nic. Będę wrednym człowiekiem niczym dzieciak Nemezis bez urazy oczywiście dla jej dzieci. Z dołu usłyszałam jojczenie sióstr Lorasa, które wrzeszczały coś, że będzie sprawdzanie czystości. No i wszystko super fajnie, gdy nagle dochodzi do ciebie to, że to ty masz sprawdzać czystość. I lecisz na złamanie karku po długopis, białą rękawiczkę oraz karteczkę. Zawsze chciałam być perfekcyjną panią domu, ale jakoś u siebie nie potrafiłam utrzymać porządku i zazwyczaj Nicole pomagała mi ogarnąć domek przed ludźmi, którzy sprawdzali. I jakoś na 5 możliwych punktów często miałam 3 bądź nawet, 4 jeśli akurat miałam w tym domku sojuszników,(czyli jeśli sprawdzał domek Demeter). Zaczęłam od domku Demeter, bo domek Hery był zamknięty podobnie jak Posejdona chodź dowiedziałam się od kogoś, że owy domek ktoś kiedyś zamieszkiwał. Jak zawsze zielony domek Demeter lśnił czystością a w powietrzu unosił się zapach wonnych kwiatów. Przejechałam dłonią z białą rękawiczką po półce z książkami. Zacmokałam i pokazałam czystą białą rękawiczkę.  Ogólnie cały parter był tak czysty, że patrząc w parkiet mogłam zobaczyć samą siebie. Wlazłam na górę do Lorasa i jego pokój był niczego sobie. Uśmiechnęłam się głupkowato i zaczęłam podchodzić niebezpiecznie do jego szafy. Ten tak mocno zagryzał wargę jakby tam było coś, czego nie powinnam otwierać jednak, jako młody sanepid musiałam zajrzeć nawet, jeśli bajzel w środku wydłubie mi gałki oczne. Szarpnęłam mocno, ale ze szafy nic nie wyleciało. Ciuchy były poukładane a półki powycierane z kurzu. I wtedy zauważyłam drzwiczki. Oklejone w karteczki, lecz kiedy przeczytałam jedną zaczęłam się rumienić niemiłosiernie. Przeczytałam to, co kiedyś do niego powiedziałam. „Świat nie potrzebuje bohatera. Świat potrzebuje miliona bohaterów a i tak będą wojny. To, po co w ogóle bohater? Żeby zrobił zamieszania i rozwalił miasto? Raczej by się nie cieszyli z tego powodu. Bo jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził”. Wzięłam kolejną karteczkę i tym razem się uśmiechnęłam. Cytat Tyriona Lannistera „Umysł potrzebuje książek podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia”. Było i oczywiście ich trzy razy więcej, ale po minie, Lorasa przystałam na tych dwóch. Zrobiłam poważną minę nie mówiąc od razu oceny. Stanęłam u nich w salonie i uśmiechnęłam się pokazując piątkę. Dałam im, dlatego że było czysto, ale i tak powiedzą, że to ze względu na Lorasa. Nie ma to jak siedzieć tu parę dni a już krążą plotki, że jesteśmy razem… No logika. Czy to takie trudne zauważyć przyjaźń? Po za tym, kiedy wychodziłam dostałam od starszej siostry lizaka w kształcie laseczki na pocieszenie, iż przed mną jeszcze parę domków (około 16) a po za tym jeszcze swój muszę dokończyć dekorować na bardziej świąteczny. Zabawne jest to, że żyjemy w świecie bogów, ale gwiazdki nie odpuścimy. To jest w nas za bardzo zakorzenione. Nawet satyry dzisiejszego dnia przebierają się za renifery a nimfy za pomocnice mikołaja.  Chejron zamienił się w świętego mikołaja, do którego co chwila lgnęli młodsi obozowicze. A ja w śniegu po kostki brnęłam z domku do domku oceniając i niektórzy byli z oceny zadowoleni inni tak nie za bardzo.  Domek Hefajstosa tak cieszył się z 4 punktów, że zaczęli śpiewać, czego nie polecam słuchać.  W szczególności taki ala Latynos, który darł się na cały domek. Był usmarowany smarem, przez co jego oczy wyglądały tak jakby koś mu je podbił. Nazywał się Leo i jako jedyny z dzieci Hefajstosa dał mi cukierka a dokładnie różową landrynkę, po czym perfidnie do mnie mrugnął. Odmachałam wtedy wszystkim i czym prędzej wyszłam. Najładniej wyglądał domek Iris i zawsze mnie się podobał ze względu na tą dobraną kolorystykę chodź dzieci owej bogini często eksperymentowały z kolorami to jakoś zawsze im wychodziło. Ich domek był uporządkowany jak zwykle, kiedy przychodziła ekipa od sprawdzania czystości i ich sposobem na porządek było nie ruszanie żadnej rzeczy, dlatego też test białej rękawiczki nie wyszedł zbytnio pomyślnie. Po sprawdzeniu wszystkich domków musiałam szybko oddać karteczkę z ocenami naszemu Mikołajowi i wrócić do domku. W środku czekał już na mnie brat, który musiał akurat wrócić, ale już per supermanowi nie chciało się iść posprawdzać ze swoją siostrzyczką domków. Na szczęście przynajmniej przystroił domek, z czego byłam naprawdę zadowolona.  Siedział w salonie pocierając szmatką zdjęcie, Thali. Razem zrobiliśmy z tej nory normalny domek a dzięki owemu Latynosowi mieliśmy nawet ogrzewanie.
- No to zaraz Wigilijna kolacja i prezenty. –powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Rzuciłam się na kanapę obok brata. –Mam mały prezencik dla ciebie, ale będzie pod choinką.
- Z tego, co słyszałem zrobiłaś prawie wszystkim prezenty. –powiedział –Ja też mam coś dla ciebie i to też jest schowane pod choinką, bo w końcu jesteś moją siostrą.  Znamy się tylko 2 dni, ale to zawsze dłużej niż byśmy się dziś poznali.
- Taaa –szturchnęłam go delikatnie –A fajna jest ta nasza siostra? Ta Thalia. Fajnie by było gdyby przybyła na święta, ale pewnie to marzenie ściętej głowy. Co nie? Najwyżej, kiedy przyjedzie to dostanie od mnie bransoletkę. Napracowałam się. Wiesz jak trudno kupić mulinę? Jeszcze gorzej było z nauczeniem się supełków i wcale 1/3 nie zrobiła Nicole. Skądże znów…
Chłopak zaśmiał się, lecz nie spojrzał na mnie. Irytowało mnie to, że mój brat wolał patrzeć w obrazek niż przebywać z siostrą a jak już nie patrzył w zdjęto to oczywiście przebywał ze swoją dziewczyną i przyjacielem, więc często mówił mi, że mogę iść z nimi. Ale tak szczerze to Leo mnie przerażał i często strzelał jak żołnierz z karabinu sucharami. I to tak suchymi, że nie wiedziałaś czy to potomek Karola Strasburgera czy naprawdę opowiada tak suche żarty, że błagasz Posejdona o wodę. Lecz przyznać muszę, że nie był brzydki, ale rozmowa o nim doprowadzała do szlaku biednego, Lorasa którego irytowało to, że raz powiedziałam coś o tym gostku i wtedy palną „A ja nie jestem przystojny?” i dodał te oczy kota z Shreka wtedy zazwyczaj odpowiadałam „Jesteś tak przystojny jak Sid z Epoki lodowcowej” a on robił minę z memu „OKAY”. Chodź zapewne wolałby usłyszeć, że jest przystojny. No cóż od mnie to nie usłyszy no chyba, że spyta się przed randką z jakąś dziewczyną czy dobrze wygląda. No chyba, że nie będzie dobrze wyglądał to wtedy nie powiem mu, że wygląda przystojnie. Nie będzie na to zasługiwał.
Razem z blondynem wyszliśmy z domku a ja pobiegłam szybko do jadalni gdzie już trochę ludzi się zebrało. Na zewnątrz była wielka choinka a pod nią wiele prezentów chodź tak naprawdę to były po prostu wielkie torby. Usiadłam przy stoliku a koło mnie usiadł Loras, który złamał zasady. Zepchnęłam go z ławki a ten jednym ruchem dłoni sprawił, że korzeń pewnej roślinki owinął się wokół mojej nogi i uniósł wysoko tak, że wisiałam do góry nogami. Jason śmiał się a ja wisząc tak miałam zamiar mu przywalić, ale tak żeby go jego piękna dziewczyna nie poznała. W końcu i mój przyjaciel dał za wygraną i po raz pierwszy postawił mnie delikatnie na ziemie a nie po prostu puścił tak, że mogłam złamać sobie kręgosłup lub przerwać rdzeń kręgowy i umrzeć. Chejron zacmokał niezadowolony. Chłopak zaczerwienił się wiedział, że jak centaur cmokał to cała ta sprawa pójdzie do jego matki a znając ciotkę Demeter to chodź nie mogą się bogowie spotykać ze swoimi dziećmi to i tak jakimś sposobem dostanie solidny ochrzan i tak szczerze to dobrze mu. Zauważyłam też coś niecodziennego a dokładnie naprawdę solidny fortepian. Małe dziewczynki już po chwili otworzyły klapę i zaczęły brzdękolić.  Jednakże prawdopodobnie właścicielka owego instrumentu złotowłosa Daien córka Apolla była niezmiernie oburzona tym, że ktoś, ktokolwiek prócz niej dotyka jej boskiego instrumentu. I wtedy zauważyłam, że mogłam mieć rację, co do „boskiego instrumentu”, bo wyryta była lira Apollina. Czyżby jej prezent pod choinkę? Chejron zasiadł na swoim miejscu podobnie jak Dionizos i cała reszta obozowiczów. Zaczęła się wieczerza. Oczywiście składaliśmy sobie życzenia i byłoby idealnie gdybym nie doszła do tego Latynosa, z którym naprawdę nie chciałam zbytnio składać życzeń. Znaczy wiem, że to niezbyt miłe z mojej strony, ale…
- Zwiewałaś od mnie –zaśmiał się a ja przygryzłam mocno wargę. –Nic nie szkodzi. Zapewne gdybym był pośród lwów wszystkie by zwiały widząc moją urodę. Więc życzę ci, aby „kochana” Afrodyta była dla ciebie bardziej wyrozumiała niż dla mnie. By twój ojczulek nie zabijał każdego twojego adoratora piorunem i nie zsyłał ich od razu do Tartaru.
- A tobie życzę, aby jakiś bóg czy bogini żartów się nad tobą zlitowała –uderzyłam go delikatnie w ramię –No i może Afrodyta chodź nie wiem czy na twój przypadek poradzi. Młocie.
- Twoje życzenia są jak miód na moje dopiero, co odetkane uszy. Nie zatykaj mi ich znów –wyszczerzył zęby. Znowu uderzyłam go w ramię tym razem o wiele mocniej i nawet mocniej niż zamierzałam. –Ał. Mocną masz łapkę księżniczko. Ach no tak jesteś Sofa tak, więc sofo idę coś zjeść.
- Sophie! –burknęłam i podeszłam składać życzenia do dziewczyny Jasona –No to wszystkiego, co tam sobie zażyczysz nawet jednorożca przemierzającego tęcze… Eh, co ja gadam. Życzę ci abyś była szczęśliwa z moim bratem, ale chodź raz przypomnij mu, że ma siostrę.
- Dobrze –powiedziała z uśmiechem. –Zazdrosna jesteś? Może lepiej nie będę pytała. No to zdrówka kochana ażeby cię bogowie nie opuścili wtedy, kiedy będą ci najbardziej potrzebni. No i tak między nami to życzę ci jakiegoś miłego chłopca. Chodź patrząc po tobie jesteś raczej mną, więc życzę ci abyś miała, komu skopać tyłek, jeśli będziesz na coś lub na kogoś zła.
Uśmiechnęłam się delikatnie i na tym był koniec składania sobie życzeń i kiedy wracaliśmy do stolików okazało się, że stolików nie ma a powstał jeden wielki stół. Dionizos wskazał na miejsce koło siebie i o dziwo uśmiechnął się, co było dla niektórych tak dziwne jakby Nemezis zrobiła coś dobrego czy no nie wiem Demeter pogodziła się z Hadesem według herosów w obozie uśmiech Dionizosa zdarza się raz na ruski rok. Wszyscy zaczęli pożerać dania, gdy nagle jeden heros zaczął się dusić. Wiedziałam, co robić, więc zerwałam się na nogi, lecz ubiegł mnie inny heros, który sprawił, że kawałek jedzenia, które utknęło mu w przełyku trafiło mi w policzek, przez co łokciem uderzyłam o brzeg leża z barszczem, który ku mojemu szczęściu był gorący i wylałam go sobie na kolana. Nie było to przyjemne. Wstałam z krzesła a do mnie podbiegł brat jakieś dziecko Apollina i Leo, który chciał się jakoś przydać. Dałam mu swoją dłoń a jego dłonie stanęły w ogniu ledwo się wyrwałam chłopak się cofnął potknął o uszko i wylądował na choince. Wszyscy szybką akcją przenieśli prezenty z pod choinki na stół. Skupiłam się na pogodzie wiedziałam, że uda mi się przywołać deszczowe chmury. Gdybym była dzieckiem Posejdona mogłabym przywołać deszcz jednak nie jestem i mogłam tylko przywołać deszczowe chmury, które zgasiły choinkę i przy okazji sprawiły, że aż tak nie piekło mnie miejsce gdzie wylałam sobie barszcz. Po sekundzie deszcz okazał się być ulewą, którą nie mogłam powstrzymać. Na szczęście z pomocą blond supermana udało się okiełznać pogodę. Hip hip Hura. Tak to był całkowicie przepiękny sarkazm gdyż byłam w 100 % pewna, że dałabym radę. Chejron już odczytywał, kogo jest wielka paczka. W tych paczkach były mniejsze oczywiście paczki od różnych ludzi. Na przykład ja dostałam paczkę, w której był prezent od taty, Lorasa, Nicole, Dionizosa i Jasona. Usiadłam gdzieś pod ścianą gdyż moje siedzenie nie nadawało się do użytku. Od taty dostałam piękną tarczę z płaskorzeźbami przedstawiającymi dzieci taty. Tak żeby mnie dowartościować. Od Lorasa dostałam przecudowny prezent, bo rękawiczki, które wyglądały jak renifery z czerwonymi pomponami, jako nosy. Nicole za to się postarała o oldskulowe tenisówki oraz książkę pani J.K. Rowling „Baśnie Barda Beedle'a” które zapewne będę czytać aż skończę nawet, jeśli zarwę przez to nockę. Dionizos dał mi coś, co było najlepszym prezentem ever. Był to pies i to nie byle, jaki pies był to kundelus pospolitus zwany po prostu kundel. Był przyjazny i coś czułam, że nie raz uratuje mi zadek, więc nazwałam go Lucky. Był jeszcze drobny upominek, od Jasona. I była to mała figurka w kształcie pioruna, która okazała się być bransoletką. Spojrzałam na mojego brata, który stanął na stoliku wypinając dumnie pierś. Czyli najwyraźniej już odnalazł mój prezent, który był zwykłą agrafką w kształcie „S” supermana. Za to Loras trzymał coś przy policzku najwyraźniej też mój prezent. Ocieplacz do rączek działał swoje i najwyraźniej wolałby by był ocieplaczem do policzków niż do rąk. Wstałam w końcu z psem pod pachą i torbą w drugiej dłoni. Piesek był spokojny i tylko merdał ogonem, kiedy widział nowe twarze, ale najbardziej to rwał się do Dionizosa. Puściłam go a ten wskoczył na jego kolana. Zaśmiałam się był to energiczny psiak.  Piper wyrwała mnie z zamyślenia.
- Jak widzę przemyślany prezent –wskazała brodą Jasona, który krzyczał „Jestem panem świata” a wiatr owiewał mu włosy. Zaśmiałam się. Szczerze to wydawał mi się takim supermanem jednak teraz jak tak na niego patrzyłam… Jednak nie nadal widziałam supermana. Taka już uroda dzieci Zeusa.

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział III - Pegaz który przeżył...

- Plebsy nie gadają ona latają na pegazach jak chce szlachta! -powiedziałam dumnie wypinając pierś niczym król, co chwali się swą nową szatą albo lew... I dlaczego mi się to od razu skojarzyło z Lannisterami? No tak, bo dzieliłaś pokój w internacie z dziewczyną, która nałogowo to oglądała i czytała Grę o Tron przed snem. Może, dlatego teraz zbytnio normalna nie jesteś... Bo kto w wieku 13 lat ogląda jak no cóż... Chyba się rozumie, o co chodzi... I wcale nie widzę w wyobraźni delikatnie uniesionych rączek chłopców...
- Nie wiedziałem, że jestem plebsem. -smutna minka jak u zbitego psa na mnie nie działała albo jak to kiedyś gdzieś słyszałam, mina srającego kota. Lecz ten nadal próbował jakby mu to coś pomogło...
- Teraz już wiesz -uśmiechnęłam się szelmowsko. -A jako że jestem szlachtą masz rozkaz lecieć ze mną amatorze kwaśnych jabłek! Pegazy już zaprzęgnięte przez mojego niewolnika...
- Nie pozwalasz zbyt sobie So? -spytała Nicole.
- Okej... Przez moją służkę - zaśmiałam się, po czym nagle skupiłam się łącząc parę wątków.- Rudą służkę grała aktorka, która grała Ygritte w Grze o tron....
- You  know nothing Sophie McCoffin. -uśmiechnęła się tajemniczo a ja odskoczyłam i schowałam się za Lorasem, którego imię teraz zaczęło przyprawiać mnie o chichot. O ironio był to rycerz kwiatów w Grze o Tron no i wolał mężczyzn... Rzuciłam podejrzliwy wzrok chłopakowi i jeszcze jeden zrobiłam krok wpadając chyba na coś lub na kogoś. Odwróciłam się.
- Uważaj! -żachnął  się satyr. Miał na sobie zieloną bluzkę o dziwo z krótkim rękawkami z napisem "Zbieram puszki na głodujących" plus dopisek "jestem bardzo głodny". Wyglądało to uroczo zważając na to, że miał małe różki i do tego burzę rudych loków. Mógł mieć 15 lat, ale wiedząc, że satyry rosną wolniej mógł mieć nawet 30 lat. Przeprosiłam dodając, że to się nigdy nie powtórzy, co raczej było wątpliwe z moim talentem do wpakowywania się w tarapaty.
- Ej So. Skoro już się pogodziłaś z Greg'iem to może czas polatać? -spytała rudowłosa z wyprowadzonym pegazem maści cremello. -To jest Jutrzenka. Uratowana, jako jedyna z potomstwa, które zginęło z rąk... Jednookich stworzeń. Jest bardzo wyjątkowym pegazem. Potrafi mówić po naszemu tak dodatkowo, bo to jest dar od Zeusa, który powiedział, że da go córce... Myśleliśmy, że chodzi o Thalie, ale klacz jej no cóż... Nienawidziła! Parę razy próbowała ją kopnąć po tym jak próbowała ją pogłaskać nawet, jeśli w drugiej dłoni miała kupę kostek cukrzanach. I jako że potrafiła gadać to nadużywała dosyć brzydkich słów...
-Ej to, że jestem koniem nie znaczy, że nie rozumiem, co o mnie gadacie -prychnęła klacz i zrobiła dwa kroki do przodu. -To chyba ty... Zeus powiedział mi, że będzie miało te dziecko jasną czuprynę, więc myślałam wpierw, że to ten blondyn, ale potem przypomniałam sobie, że chodziło o dziewczynę... Cuchniesz cyklopami... Jednak przymknę na to oko i będziesz mogła na mnie latać, jeśli masz cukier!
Przygryzłam wargę i spojrzałam na rudowłosą, która westchnęła. Z kieszeni wciągnęła uroczą małą, słodką kosteczkę, którą będę musiała oddać klaczy. Wzięłam ją i podeszłam od Jutrzenki. Na wyciągniętej płaskiej dłoni podałam jej kosteczkę a ta powiedziała coś, że czuła smak proszku do prania, przez co Nicole przybrała kolory truskawki, ale prędzej z irytacji niż z speszenia. Wsadziłam jedną stopę w strzemię, po czym z pomocą Nicole wsiadłam na klacz i drugą nogę też w strzemię wsadziłam. Pamiętałam zgięte kolana do konia a palce do góry. Jednak nie wiedziałam czy mam do niej mówić WIO! czy JEDŹ! Bo co jeśli się obrazi i się nie ruszy? Albo z przytupem i chamsko zacznie lecieć tak wysoko, że prawie trafimy w stratosferę a ja będę tylko małą zamarzniętą na kość dziewczynką? Jednak trzeba było coś powiedzieć, bo inaczej będę tylko siedziała w tym siodle trzymając w rękach wodzę.
- No to... Jedziemy a raczej lecimy! -powiedziałam i dałam łydkę koniowi, do czego byłam przyzwyczajona, bo w jednej szkole dostałam najbardziej krnąbrnego konia który niczym osioł nie miał zamiaru jechać i tym bardziej galopować. -Wpierw może galop wokół obozu a potem polatamy... Okay?
-Mam mózg rozumiem! -powiedziała, po czym ruszyła z kopyta jeszcze szybciej niż myślałam. Już prawie zapomniałam jak to zjednoczyć się z rytmem konia do tego ciężko mi było przytrzymywać te kolana i przyciskać je do konia. Jednak nie było tak źle a po jakiś 10 metrach nawet przypomniałam sobie jak to szło. Puściłam strzemiona i rozłożyłam ręce na boki. Włosy (nie zapominając, że miałam je ledwo do ramion)  powiewał mi wiatr było tak idealnie! Parę wzroków było utkwionych we mnie, lecz ja nic sobie z tego nie zrobiłam, bo w końcu często raczej było widać dziewczynę na koniu. Jednak jeden komentarz usłyszałam "Dosiadła Jutrzenki..." i zapewne owy człowiek mówił coś jeszcze jednakże moja kochana klacz pędziła dalej w nieznane. Jednakże tak nagle się zatrzymała a ja przeleciałam przez jej łeb i robiąc salto wylądowałam przed jej pyskiem niczym deska na ziemi.
- Ej...Nic ci nie jest? -spytał jakiś głos. I chciałam mu powiedzieć, że nic tylko że nie mogłam złapać tchu. Łapczywie pobierałam tlen z powietrza. Usłyszałam kroki. Koło mnie pojawił się czarnowłosy chłopak. Pamiętałam go skądś... Lecz nie wiedziałam skąd a teraz, gdy próbowałam sobie przypomnieć przysporzyło mi to wielkim bólem głowy i mroczkami przed oczami. Nic, więc dziwnego, że po chwili zemdlałam...
- Hej -otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem w takim jakby szpitalu gdzie nimfy i dzieci Apolla uwijały się jak mrówki. Koło mnie siedział czarnowłosy, który nie był zbytnio zadowolony tym, że siedzi tutaj. Lecz ja przecież go nie trzymałam. Mógł sobie iść... -Jestem Nico... Powinnaś mnie pamiętać zważając, że uratowałem ci skórę a teraz jeszcze cię tu przywlokłem chodź mogłem cię zostawić... Twoja klacz jest irytująca prawie 3 razy nazwała mnie śmierdzi trupem...
- Przepraszam -pierwsze słowo, jakie przyszło mi na myśl i zabrzmiało tak jakbym powiedziała to tak "z łaską". Ładnie zaczyna się ta znajomość. -Jestem Sophie córka Zeusa i to ty mnie uratowałeś przed piekielnymi ogarami rozwalając przy tym połowę placówki szkolnej?
- Dokładnie -tak delikatnie, że aż prawie niewidocznie uniósł kącik ust. -A teraz muszę zwiać. Jakby, co mnie tu nie było a ty tym bardziej mnie nie widziałaś i przyniósł cię tu jakiś heros, ale nie pamiętasz, jaki. Okay?
- Nie mogę ci powiedzieć skoro cię nie widziałam, bo to można uznać za to, że gadam sama do siebie, co jest dziwne... -powiedziałam a chłopak zaśmiał się. Jestem baranim łbem właśnie z nim rozmawiam mówiąc o tym, że skoro go nie ma to tak jakbym gadała do siebie... Moja filozofia mnie dobija...
Chłopak wyszedł a ja próbowałam zamknąć oczy i jeszcze chwilkę się przespać jednak nie dano mi tego rarytasu, bo koło mnie na wolnym łóżku usiadł Loras a za nim po drugiej stronie Nicole. Uroczo... Właśnie tak to jest jak masz zamiar pobyć sama i pospać.
- Ładna bluzeczka... W końcu jesteś jedną z nas -powiedział uśmiechając się od ucha do ucha jak idiota mój przyjaciel. No tan najwyraźniej jakimś magicznym sposobem moje stare ciuchy leżały oparte o ramę łóżka a sama miałam pomarańczową bluzkę obozu oraz jeansy i bose stopy. Co jednak było najgorsze miałam równo przystrzyżone włosy! To musiała być Afrodyta czułam to! Wredny babsztyl chce ze mnie zrobić lalunie, jakich nie mało. Obawiałam się jednak najbardziej o moją twarz, bo jeśli mam na niej chodź troszeczkę pudru czy też tuszu do rzęs to będę mordować i to z zimną krwią!
- Nimfy i wolontariusze mówią, że przeżyjesz i że możemy cię już zabrać -powiedziała. -Lecz nie możesz się wysilać więc zawołałam posiłki. Mam nadzieje, że nie poczujesz się zmieszana, że jakiś umięśniony chłopak przeniesie cię do wielkiego domu?
Miałam nadzieje, że żartuje lecz z Nicole która przypominam jest córką Bogini pudru i miłości nic nie było pewne i obawiałam się że to mogła być prawda. Jednak moje przeczucia, co do tego się nie myliły. Jednak nie powiem fajnie jest się być niesioną przez naprawdę ładne ciacho od Hermesa, któremu towarzyszył klon. Jak się dowiedziałam byli to bliźniacy. Travis i Connor. Którzy co chwila dogryzali sobie nawzajem, ale dzięki bogom tylko słownie gdyż Travis mnie trzymał a Connor na Hadesa go ciągle podpuszczał. Nicole próbowała jakoś ich powstrzymać a Loras tylko ich dopingował przy okazji dźgając mnie w bok wchodząc pod nogi  Travisowi. Cóż wy prosty i krótki odcinek dłużył się w nieskończoność aż w końcu Connor naprawdę wnerwił brata, że ten "podarował" mnie Lorasowi żeby mnie potrzymał  jakbym była rzeczą. Ci zaczęli się lać a Rudowłosa wzniosła oczy ku niebu i rozkazała Lorasowi mnie zanieść do wielkiego domu. Z uśmiechem i na Bogów w podskokach ze mną na rękach ruszył przed siebie do budynku, który był oddalony od nas o jakieś 30 metrów.
- Nie uniesiesz mnie! –powiedziałam z kwaśną miną –Jesteś za cienki Bolek a ja za gruba żebyś mnie doniósł do wyznaczonego celu Loras.
- Czy mogłabyś przestać narzekać moja lady? –prychnął.
-I am not a lady i am khalees –powiedziałam poważnie, po czym spojrzałam na głuptaka z głupiutkim uśmiechem. Zaczęłam się chichrać, co raczej nie wpływało dobrze na to, że mógł mnie uważać za osobę mało normalną. Lecz no cóż to właśnie mnie charakteryzowało. Głupi uśmiech i piękny śmiech.
- I ty uważasz, że to ja jestem amatorem kwaśnych jabłek? –spytał a ja znów wpadłam w gromki śmiech. Chłopak zmarszczył brwi, po czym spojrzał w niebo. Nie było ani jednej chmurki. To był jeden z moich talentów. Moje samopoczucie często było takie same jak pogoda, bo pogoda zmieniała się wraz z moim samopoczuciem. LOGIKA!
- Masz ładne oczy –palnęłam od rzeczy. Czasami się tak zachowywałam jakbym naćpała się niewiadomo, czego w niewiadomo, jakich ilościach. Mój uśmiech znikł a ja oblałam się rumieńcem.
- Wiesz, co… Może pokazać ci mój domek? Jest jeszcze bliżej. Do tego poznasz moje rodzeństwo –uśmiechnął się delikatnie. –I no… Eh… Dzięki… Nie, co dzień słyszy się od dziewczyny, że ma się ładne oczy no chyba, że jest się synem Afrodyty a nie, kochanej Demeter. Ty też masz ładne włosy…
- Jak widzę flirt ci zbytnio nie idzie –zachichotałam. –Przyjacielu głupi jak buty. Będziesz od dzisiaj wyżej ustawiony w randze! Nie będziesz plebsem, będziesz moim rycerzem. Rycerzem kwiatów!
Na samo słowo zaczęłam chichotać a biedny chłopak nie miał pojęcia, o co mogło mi chodzić i miejmy nadzieje że się nie dowie bo się obrazi albo wypnie dumnie pierś i nazwie mnie Sansą albo Margaery a wtedy freinzone gwarantowane chodź mnie tam nie obchodzi czy będziemy razem czy będziemy tylko przyjaciółmi wolę i wybieram 2! Gdyż wielbię, kiedy każda znana mi osoba mówi mi, że coś jest a ja odpowiadam „TO TYLKO DO JASNEJ GROMA ANIELKI PRZYJACIEL! P R Z Y J A C I E L!” To akurat był sarkazm… Tak, bo raczej ten kto był w takiej sytuacji by się nie domyślił. W środku domku nr 4 panował porządek i było zielono. Dosłownie i w przenośni. Pełno było zieleniny i ogólnie większość ścian miało kolor zielony. Chłopak zaniósł mnie na pięterko gdzie znajdował się jego pokój, bo poniżej miały pokój jego siostry. Był to kolorystycznie… Tak wyjątkowo… Zielony pokój, bo jakżeby było inaczej. Posadził mnie na jego łóżku a sam podszedł do regału z bzdetami i wyciągnął… Tablet! Nie mam pojęcia skąd go on wytrzasnął, ale go miał!
- Oglądałaś może kiedyś jakieś anime? –spytał z uniesionym kącikiem ust jakby wiedział coś, czego ja nie wiem, co było prawdopodobne. Potrząsnęłam głową, bo pamiętałam, że oglądałam kiedyś jak byłam mała „Czarodziejkę z księżyca” i na samą myśl zrobiło mi się jakoś głupio. –A oglądałaś Atak Tytanów? Albo… Kuroshitsuji?
- Coś mi dzwoni, ale jednak nie mam pojęcia, w jakim kościele –powiedziałam wzruszając ramionami a ten z uśmiechem (taka prawda…) zboczeńca rzucił się na swoje łóżko koło mnie i włączył swój tablet, który od razu go przywitał „WITAM CIĘ LORASIE PIERWSZY TEGO IMIENIA”. I w tym momencie padłam na jego łóżko i zaczęłam się śmiać, bo najwyraźniej bardzo dobrze wiedział, kim jest jego postać i nie wstydził się tego a ja, jako że jestem tolerancyjną osóbką przestanę się śmiać i będę taka nienormalna jak zwykle.
- No to może Atak tytanów na początek? –spytał i w plikach odnalazł daną bajeczkę, którą już po pierwszym odcinku mogłam sklasyfikować, iż to nie mogła być normalna bajeczka. Przecież tam pożerają ludzi tytany tak jak cyklopy herosów… Chłopak padł na poduszki a ja padłam koło niego i tak razem oglądaliśmy cały pierwszy sezon Ataku Tytanów. Oraz po obejrzeniu nastała nasza pierwsza kłótnia, który bohater lepszy… Cóż, ale kto się czubi ten się lubi jak to mawia przysłowie. Ciekawi mnie jednak czy Loras po prostu jest przygłupem… Nie no żartuję po prostu przygłupim kochanym przyjacielem. Jest to mój ulubiony idiota i chyba na razie jedyny…

I na koniec uroczy gif ^^ :D
Jeśli ktoś to skomentuje i ogólnie skomentuje moje wypociny to będę zmotywowana do napisania kolejnego rozdziału ^^ :) Pozdrowienia z podziemia. Córka Zeusa :* 

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział II -Loras zaklinaczem roślin

Loras okazał się byś spoko chłopakiem. Oprowadził mnie po każdym miejscu w obozie i dopiero teraz poczułam jak tu gorąco, a byłam w kurtce i wełnianej czapce. Uśmiechnęłam się do niego ściągnęłam kurtkę i po prostu mu ją wręczyłam jak by nigdy nic. Mój plebs i ja go mogę wykorzystywać w końcu jestem szlachtą. Córką Zeusa! Wiedziałam, że jestem bezpieczna jednakże moja czapka była zbyt fajna żeby ją ściągać. Przygryzłam wargę to był dar od Artemidy jednakże ciepło przezwyciężyło. Nie oddałam ją mojemu plebsowi tylko przycisnęłam czapkę do piersi niczym pluszowego miśka. Chłopak parsknął śmiechem. Odwróciłam się napicie i nadepnęłam mu na stopę tak jak na papierosa. Wystawiłam mu język. Chłopak zaśmiał się. Spojrzałam na jego szyję, na którym miał naszyjnik z 2 paciorkami. Jeden był filetowy z złotą literą V a drugi złoty z czarną mordką psa. Przechyliłam głowę,  na to wychodziło, że był tutaj dwa razy a przynajmniej tak mówiła jej mama i sama pokazywała jej paciorki. Nagle przypomniałam sobie o plecaku. Z małej kieszonki wyciągnęłam naszyjnik z paciorkami matki i założyłam je sobie na szyi. Dawały mi poczucie bezpieczeństwa, co było dosyć hm... Dziwne? Ja tak przynajmniej nie uważałam, czułam po prostu w nich jej obecność i to, że chodź nie żyje nadal się mną opiekuje. Chłopak uniósł brew, ale zaczął dalej mnie oprowadzać aż w końcu okazało się, że czas na śniadanie. Dosyć szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę...Jadalni? Coś w tym stylu. Było dużo stołów i jeszcze więcej ludzi. Mój stolik był niestety pusty. Za to reszta zapełniona po brzegi. Mój dziadek spojrzał na mnie z troską i poklepał miejsce obok swojego. Wstałam i podbiegłam do niego. Usiadłam koło jego boku. Chejron przemówił, jako pierwszy.
- Dziś do Obozu trafiła Sophie McCofin córka Zeusa pana nieba. -uśmiechnął się a wiele osób spojrzało po sobie... Znaczy teraz jak tak patrzyłam to wcale nie było ich dużo. Wiele miejsc wybrakowanych jedynie przy jednym było idealnie, ale od razu zgadłam, że to musiał być domek Hermesa. Ta emanująca od nich energia i te charakterystyczne rysy twarzy, o których opowiadała jej matka.
- Chciałbym jednak zauważyć, że satyry nie odnaleźli jej przez prawie 4 lata -Dionizos podniósł się z krzesła dosyć urażony. -To hańba, że biedna Sophie McCofin musiała się błąkać przez tyle lat po Ameryce! Wiecie ile potworów próbowało ją zabić? Hańba! Powinienem to powiedzieć Zeusowi!
- Jeśli bym mogła zabrać głos -powiedziałam dosyć nieśmiało,  lecz dziadek od razu zamilkł- To prawda. Przez 4 lata błąkałam się po Ameryce, lecz gdyby nie matka to bym zginęła po tygodniu. Oddała mi swój miecz, który prawdopodobnie już jest w plecaku chodź niedawno był wbity w stopę cyklopa, oprócz tego prawie jej cały majątek, dzięki czemu nie umarłam z głodu ani z wyziębienia. Miałam 3 razy gorzej niż jakiś tam heros. Po pierwsze byłam herosem, po drugie moim ojcem był Zeus a po trzecie moim dziadkiem był Dionizos. Więc z logicznego punktu widzenia mam w sobie więcej krwi bogów niż każdy z was. Po za tym już na początku mojej wędrówki chłopak w fioletowej koszuli chciał mnie gdzieś zabrać. Nie zgodziłam się, bo czułam, że to nie ta strona, w którą chce mnie zabrać. Potem pomagali mi zwykli ludzie. Przez 3 lata nawet zmusili mnie do szkoły, za co byłam im wdzięczna jednakże w każdej zawsze rozwalałam placówkę. Raz zaatakowały mnie siostry Meduzy, drugim razem, cyklopki bo taka ciekawostka, że uczęszczałam do dziewczęcych szkół z internatem. A ostatnim razem wpadły na zakończenie roku piekielne ogary jednakże jedna osoba mnie uratowała. Chłopak miał ciemne włosy i oczy jak obsydian chodź patrzył na mnie przez ułamek sekundy. Potem już jakoś się męczyłam ze światem. Ale cóż przeżyłam... I to chyba dobrze. A teraz może zakończymy naszą konwersacje i usiądźmy do jedzenia. Co nie dziadku?
Dionizos usiadł. Wszyscy zasiedli do jedzenia, lecz pamiętali o ofierze dla rodziców. Ja nie zjadłam dużo a porównując z jednym grubaskiem od Hefajstosa to naprawdę malutko. Skąd wdziałam, że akurat to jego tato?  Cóż delikatnie zwęglone miejsca na bluzce, końcówki blond loczków też przypalone, dość mocno rzucały się w oczy, a poza tym otaczała go mała grupka ludzi w tak samo lub bardziej zwęglonych bluzkach czasami nawet z bliznami albo pustą we włosach, które zapewne się spaliły. Cóż najwyraźniej to, że jest się puszystej postury nie wpływa na wyrabianie wynalazków. Zjadłam kanapkę z masłem orzechowym a oddałam tacie 4 ciastka oreo. Coś mi w środku mówiło, że je lubi. Spojrzałam na Loras’a który pożerał miskę sałaki (O ironio!) rzymskiej. Uniósł wzrok ponad jedzenie i posłał mi głupi uśmieszek. Skupiłam się na wietrze już nie raz to robiłam, kiedy było okropnie gorąco. Chłodny wiatr powiał w stronę chłopaka sprawiając, że jego kupek z herbatką przewrócił się olewając go i prawie cały stół. Chłopak zmarszczył nos a widząc, że ledwo się powstrzymuje od napadu śmiechu machnął dłonią a moje nadgarstki oplotła gruba winorośl. No tak był synem Demeter, więc jemu roślinki były posłuszne… Spojrzałam z zażaleniem na dziadka wzrokiem wskazując na moje spętane nadgarstki. Ukrywał to, ale prawie się uśmiechnął. On nie miał zamiaru mnie uwolnić! To nie jest zabawne ani troszeczkę! Dionizos powstał a minę miał grobową.
- Jeśli za sekundę wybuchnie tutaj wojna na jedzenie to ja wybuchnę a wszyscy będziecie sprzątać każdy kamyczek w tym obozie! –krzyknął. –Loras’ie uwolnij Sophie, a ty Sophie zachowałaś się nieodpowiednio rozlewając herbatę Lorasa. Przeproś go a uznam, że nic się nie wydarzyło.
- Przepraszam Loras –powiedziałam. –A teraz na bogów wezwij do siebie te pnącza, bo krew zaczyna mi nie dopływać!  Błagam cię…
Chłopak znów machnął rączką a pnącza mnie opuściły chodź jedno chyba było niezbyt zadowolone. Moje ręce nie wyglądały pięknie, bo poczerwieniały, lecz już po chwili zaczęły przywierać normalny kolor. Podrętwiały mi, co nigdy nie było przyjemne nawet wtedy, kiedy nie miałam ich chwilę wcześniej uwięzionych w szponach zielonej roślinki. Wstałam od stołu pierwsza, jako że roślinki zabrały mi apetyt i resztę godności. Zaczęłam iść w stronę jeziora. Usiadłam na brzegu i zaczęłam gadać do siebie chodź bardziej to było skierowane do mamy.
- No i wreszcie doszłam. Tak jak chciałaś! –krzyknęłam na cały głos –I co teraz? Hm?? Czuję w kościach, że coś jest nie tak mamo… Nie wiem, co ale czuję…
- Myślałam, że jesteś córką Zeusa –powiedział dziewczęcy głos tuż za moimi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam blond włosom dziewczynę. Usiadła koło mnie miała w oczach coś takiego, że nigdy być przy niej nie wypowiedziałoby się głupiego żartu o blondynkach.
- Jestem jego córką… -burknęłam pod nosem. –Tyle, że rozmawiam z mamą. Ona… Nie żyje. Ale to jest trochę tak jak z ojcem. Bo jest bogiem i go nie widuję tylko we snach czasami i tak samo jest z moją mamą tyle, że ona nie żyje, ale czuję jej obecność. To dzięki jej naszyjnikowi.
- Hm… Twoja mama była pół-boginią? –spytała a ja rzuciłam coś, że Dionizos mówił na śniadaniu. –Nie było mnie. Rozmawiałam przez iryfon z naszą wyrocznią. Czy może się dowiedziała w swoich widzeniach gdzie jest mój chłopak… Zaginął i nie możemy nadal go odnaleźć, ale za to niedawno spotkaliśmy twojego brata… Znaczy syna Zeusa, bo raczej inaczej nie jesteście spokrewnieni chodź bardzo go przypominasz. Macie takie same blond włosy, ale oczy zupełnie inne jesteś jedynym chyba potomkiem Zeusa a było jak na razie, 2 który ma zielone oczy. Thalia miała niebieskie i Jason też.
- Mama miała zielone… -mruknęłam pod nosem i spojrzałam na dziewczynę ta tylko uniosła kącik ust.
- Wiesz, co gdybym nie wiedziała, że jesteś od gromowładnego stawiłabym na Apolla –zaśmiała się –Sama strzygłaś włosy? Jak tak to naprawdę dobrze ci to wyszło chodź umówiłabym cię z jedną córek Afrodyty. One by zrobiły z ciebie bóstwo i obawiam się, że nie poznałabyś siebie…
- Wierzę ci na słowo –zaśmiałam się, po czym zapytałam. –Co teraz mam robić? Są jakieś zajęcia? Podzieleni jesteśmy na grupy? Bo ja nic nie wiem. Pomórz mi proszę bezimienna dziewczyno siedząca koło mnie.
- Ach… -zarumieniła się. –Na Tanatosa! Jestem Annabeth Chease. A no i teraz powinny się odbywać różne zajęcia od jazdy konnej, latania pegazami, po starożytną grekę i sztuki walki. Wiesz, co… Znajdę ci jakąś osobę, która mogłaby się tobą „opiekować” tylko się nie denerwuj. Okay? Chodzi o to że ja mam dużo na głowie a tobie jest ktoś potrzeby kto ci wytłumaczy o której co i jak.
- Loras mnie oprowadził –powiedziałam a dziewczyna zacmokała dodając, że potrzeba mi ręka starszej osoby a nie rówieśnika i że poszuka mi opiekunki (Niech mnie Ares trzyma!) w śród dziewcząt Afrodyty. Nie dość, że mój dziadek się ze mną cacka to jeszcze mi szukają opiekunki. Moja godność poszła się utopić a moje ciało pozostało na miejscu chodź duszą było na dnie jeziora. Na takie coś to ja się nie piszę! Jednak dziewczyna raczej nie słuchała zaprzeczenia i najlepiej to by mnie jeszcze owinęła w folie bąbelkową. Ja do jasnej groma Anielki mam 13 lat i przez 4 lata spotykałam potwory i o dziwo żyje to teraz nie trzeba mi nianie, która nie pozwoli dzieciaczkowi nawet wleźć na konia!
Zaprowadziła mnie do doku Afrodyty w środku siedziały 3 dziewczęta i jeden chłopak rozmawiając zaciekle o ostatnim castingu do American Next Top Model. Od razu chciało mi się zwrócić moją kanapkę z masłem orzechowym. Ann przedstawiła mnie a jedna rudowłosa wstała od razu jakby czekała by tylko wyrwać się od tych wytapetowanych lal i dosyć przystojnego chłopaka. I to ona po krótkiej, ale jakże treściwej rozmowie kwalifikacyjnej została moją „nianią”. Miała na imię Nicole i jak wcześniej wspomniałam była ruda a oczy jarzyły jej się błękitem. Jednak jak znów na nią spojrzałam jej włosy stały się kasztanowe. To było hm… dziwne? Ale może tak mają dzieciątka bogini miłości? Kiedy blondyna zniknęła pozostałyśmy my dwie. Spojrzałam na jej wisiorek. Miała 7 glinianych paciorków. Ciekawiło mnie też, dlaczego akurat zimę spędza tutaj, bo jak mama mi opowiadała większość jest w domach.
- No to e… Może chodźmy do stadniny zabieram cię na krótką przejażdżkę –powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało chyba jednak zbytnio nie wychodziło jej bycie nianią rozkapryszonej córeczki Zeusa. Wróć! Czy ja właśnie przed chwilą nazwałam się rozkapryszoną? Chyba ta kanapka miała masło prawdy, bo nawet moje myśli były prawdomówne.
- Fajne –powiedziałam dosyć miło, lecz ta tylko się speszyła.- A jedziemy czy lecimy? W siodle czy na oklep? Umiem jeździć dosyć dobrze, bo w dwóch szkołach z internatem było dodatkowe jeździectwo a poza tym konie i pegazy to są tak majestatyczne zwierzęta! Kocham je… Zaraz po psach.
- O! Ja też kocham psy –uśmiechnęła się szczerze i szeroko. Ruszyłyśmy do stajni luźnym krokiem. –Jeśli mówisz, że już jeździłaś to zaszalejemy i jedziemy a raczej lecimy na oklep. Żeby niebyło na dwa pegazy. Mam nadzieje, że będzie jakiś na ciebie dobry toczek. Na pewno będzie!
Wtedy też do naszej dwójki doszedł Loras z tym głupkowatym uśmiechem. Dał mi sójkę w bok a ja mu oddałam dźgając go w brzuch. I tak zaczęliśmy się dźgać i szturchać aż w końcu rudowłosa, której włosy przybrały kolor krwi uznała, że zachowujemy się jak dzieci, co no cóż było dobrym stwierdzeniem zauważając, że jesteśmy dziećmi. Chłopak przeprosił grzecznie i wtedy emocje Nicole opadły.
- Lecisz z nami? –spytała z uśmiechem psychopaty. Chyba wiedziała coś, czego ja nie wiedziałam.
- Nie! –niemalże pisnął a ja zrozumiałam, że mały Loraz boi się koni. Zaczęłam się śmiać. –Sophie nie śmiej się, jeżeli nie wiesz, dlaczego się nie zgadzam. To nie jest miłe. Tu chodzi o wysokość i trochę o pegazy… Moja mama, kiedy byłem mały zesłała mi jednego, kiedy miałem 5 lat a ten zaczął zjadać mi włosy jakby były z trawy! To był szok! W wieku 7 wsiadłem na jednego a ten zaczął tak szybko szybować i tak wysoko latać, że mnie upuścił a 5 metrów nad ziemią znów byłem na jego grzbiecie! To nie było fajne!
Spojrzałam na niego jego wzrok tak mnie dobijał gdyż mówił to tak jakby pegazy były krwiożerczymi chamskimi stworzeniami stworzonymi tylko po to by pożerać tobie tylko włosy. Chodź szczerze to nie chciałabym żeby taki pegaz zaczął chrupać moje blond włosy chodź no cóż może troszeczkę wyglądają jak siano, ale nim nie są!

środa, 16 lipca 2014

Rozdział I -Gdy noc nastaje budzą się upiory

Nadeszła zima a ja jak te dziecko we mgle nie mogłam znaleźć obozu. Oparłam się o ścianę jakiegoś starego budynku. Zatrzęsłam się a z podręcznego plecaka wyciągnęłam mój czarny koc. Odgarnęłam cienką warstwę śniegu i położyłam się na trawie. Jedyne co mi przyszło do głowy to zaśnięcie i zostawienie tych wszystkich spraw. Przymknęłam powieki i po chwili usłyszałam szepty.
- Emanuje od niej większą boskością niż od poprzedniej przekąski. Czyli obiadek! -krzyknął głos a ja zerwałam się na równe nogi, wyciągając z kieszeni miecz mojej matki który wyglądał jak niewinne jabłuszko. Podrzuciłam je a te zamieniło się w piękny długi spiżowy miecz. Zobaczyłam swoich przeciwników nie dziwiło mnie że to są cyklopy. Jeden wziął głęboki wdech i odetchnął.
- Jeśli chodź jedna wasza dłoń zbliży się do mnie to przysięgam że zostanie ona bez palców -warknęłam
- Patrz Tytusie pyskaty obiad i nie pół bóg. Ciekawe czy będzie bardziej smakowała jak bogowie czy też ja pół bogowie -zamyślił się i wtedy uniosłam swój miecz i wbiłam mu w stopę. Podskoczył a ja puściłam się biegiem. Nie odwracałam się za siebie. Cyklopi mierzyli 4 metry długości i chodź mieli jedno oko z pewnością mogłam skończyć jako przekąska. Szybko wlazłam na ośnieżone drzewo. Śnieg sprawiał iż byłam dla nich niewidoczna. Nagle coś huknęło i koło mnie pojawiła się dziewczyna. Srebra poświata mówiła iż była nieśmiertelna. Przewieszony miała kołczan ze strzałami oraz łuk.
- Dołącz do nas wnuczko Dionizosa oraz córko ważnego boga -powiedziała -Bądź nieśmiertelna. Bądź  moją łowczynią kochana. Widzę w tobie potencjał.
Wiedziałam kim jest ta kobieta. Artemida stała przed mną w postaci dziewczynki która mogła być o 2 lata młodsza od mnie. Podała mi dłoń z uśmiechem. Chciała tylko mi pomóc lecz dziwna magia odpychała mnie od niej jak by była moim zgubieniem. Zaklęła pod nosem po starogrecku lecz wiedziałam co dokładnie powiedziała i lepiej żebym tego nie tłumaczyła.
- Nienawidzę Afrodyty! Ma dla ciebie misję i nie możesz być jedną z nas ale masz chodź to -powiedziała i wyciągnęła grubą wełnianą srebrną czapkę z wielkim pomponem. -Będzie ci ciepło a do tego odstrasza potwory. Chodź nie wiem czy to na ciebie zadziała pachniesz boskością tak jak być zużyła na siebie pół flakonika perfum. Czyli musisz być w 2/3 boginiom. Jesteś wyjątkowa Sophie bo nie znałam żadnej osoby która miała by w sobie tyle krwi bogów a i tak nie była by nim. A teraz przepraszam ale moje łowczynie nie będą czekać. Prześpij się tutaj. Poproszę Hypnosa żebyś spotkała się ze swoim ojcem we śnie. Tylko proszę cię nie panikuj, nie wrzeszcz, nie klnij i tak dalej w jego obecności. Jest dość surowym ojcem. Przekonałam się o tym wraz z Apollinem. No tak! Obudź się o wschodzie słońca i wyrecytuj najlepiej haiku to wtedy zabierze ciebie prosto do obozu. Co ty na to?
- A co z cyklopami? -spytałam i oparłam się plecami o konar drzewa. -Nie zauważą mnie?
- Oni są za głupi żeby za tobą biec -zgubili cię ale i tak uważaj na głosy. Nieźle naśladują głosy tych których kochamy. No ale na prawdę na mnie czas naprawdę. Przykro mi ale muszę. Tak więc Pa pa. Wiem że na pewno się jeszcze spotkamy Sophie Evangeline Kassandro McCofin.
Bogini zeskoczyła z drzewa a ja po raz kolejny próbowałam zasnąć. Naprawdę szybko odpłynęłam nawet jak na mnie. Jednak Artemida zawsze dotrzymywała słowa.

Na wielkim marmurowym tronie siedział mężczyzna w białej todze. Miał może 170 cm wzrostu. Gęste ciemne włosy i szare oczy oraz gęstą tak samo ciemną brodę. Wpatrywał się w jakiś punkt nawet mnie nie zauważając. W dłoni trzymał piorun który strzelał iskrami chodź nawet go nie ruszał. Podeszłam do niego. Nie wiedziałam co powiedzieć. W końcu moim ojcem był sam Zeus. Może trzeba było odchrząknąć żeby zauważył że jestem ale jednak może to uznać za niestosowne. Przygryzłam wargę i dygnęłam przed jego obliczem tak jak powinna zachować się dama.
- Ojcze? Panie nieba. Dzięki twej córce Artemidzie znajduję się tu by ciebie poznać -powiedziałam
Bóg otrząsnął się i spojrzał na mnie. Szepnął imię mojej matki lecz ja zaprzeczyłam. Jego oczy patrzyły z troską chodź nadal wyglądały tak jak by chciał strzelić we mnie swoim piorunem.
- Ty jesteś Sophie co nie? Strasznie przypominasz Dianę kiedy była w twoim wieku -powiedział i wstał ze swojego tronu po czy podszedł do nie i przejechał dłonią po policzku - Te same włosy ,kolor oczu ,kształt twarzy , lecz masz mój nos, moje uszy ,kształt oczu i ust te same spojrzenie które nie można rozgryźć.
- Kochałeś ją prawda? -spytałam i chciałam wiedzieć prawdę bo gdyby była to tylko przelotna miłość udusiłam bym go gołymi rękami nawet że to był bóg.
- Kochałem -przyznał po czy zaczął historię ze speszonym wzrokiem-Lecz zanim ty przyszłaś na świat miałem też inną. Myślałem że kocha mnie z charakteru jednak ta chciała władze nie to co twoja matka. Miałem córkę... oraz syna. Jenak kiedy widziałem kim jest twoja matka objęła mnie ramieniem. Chodź sam mówiłem że nie możemy być razem z pół boginiami. Jednak znów złamałem to co sam ustanowiłem. Potem na świat przyszłaś ty wnuczka mojego Syna Dionizosa oraz moja córka. Jednak nie martw się dziwnie to będzie tylko wyglądało jak być chodziła z moim synem albo synem twojego dziadka a tak to nie przejmuj się. Bogowie to nie jest taka rodzina jak na przykład u śmiertelników.
- Rozumiem...tato -wykrztusiłam to z siebie -Tylko szkoda że zawsze w moich snach powtarzałeś "Dokonasz czegoś wielkiego". A co jeśli nie dokonam?
- Apollo ci wszystko powie. To dotyczy przepowiedni którą poznasz w obozie. I powiem ci coś co bogowie powtarzając swoim synom i córką "Gdy noc nastaje, budzą się upiory". Więc bój się nocy Sophie, tam nic dobrego nie znajdziesz oprócz upiorów, demonów i śmierci. -powiedział a ja przytaknęłam -A teraz czas się obudzić skoro masz zdążyć na linie lotnicze Piracki Apollo.
Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy po czym uszczypnęłam się w rękę.

Słońce pomału wstawało. Zeskoczyłam z gałęzi i schowałam koc do plecaka. Odchrząknęłam i zaczęłam mówić wierszyk który przed chwilą co wymyśliłam.
- Zima to lód, i piękno za razem ,lecz nie tak piękne tak twarz Apollina -powiedziałam i wiedziałam że to zadziała. Po prostu czułam to w sobie.
Nagle koło mnie wylądowało. Złote aż rażące w oczy ferrari dwuosobowe. Z niego wysiadł chłopak trochę wyższy od Zeusa o boskim kaloryferze jakiego mogą mu pozazdrościć młodzi aktorzy. Blond kołtun idealnie ułożony a na nosie okulary. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Myślałem że jesteś starsza -powiedział -Jednak obiecałem siostrze że zawiozę cię do obozu. Chodź dziwi mnie że po prostu sama nie poleciałaś. Zazwyczaj dzieci Zeusa mogą latać...No tek przecież ty nawet nie wiedziałaś. Więc zapraszam cię do linii lotniczych boski "Apollo " tylko trzymaj się mocno bo słoneczne ferrari jest o wiele szybszym samochodem niż te żółwie na drogach nawet te "szybkie" są przy nim żółwiami.
Skinęłam głową i usiadłam na miejscu koło kierowcy. W środku czułam się okropnie. Jak ptaszek zamknięty w klatce. Zaczęłam szybko oddychać a przed oczami miałam mroczki. To wszystko mnie przytłaczało. Spojrzałam na boga ze strachem w oczach. Lecz nie bałam się szybkości lecz po prostu miałam straszną klaustrofobie a samochód dla dwóch osób nie miał za dużo miejsca w sobie. Zaczęłam drżeć chodź w samochodzie było naprawdę ciepło. Usłyszałam warkot silnika i już po chwili biliśmy w powietrzu. Zamknęłam oczy i zaczęłam się po prostu modlić a Apollo tylko śmiał się.
- Jedna córka Zeusa ma lęk wysokości druga Klaustrofobie nie no kolekcja się zbiera! -uśmiechnął się nonszalancko. Nie wiedząc czemu ale przestałam go lubić. Zamknęłam oczy żeby chodź chwilę się jeszcze przespać zanim dolecimy na miejsce jednak nie spałam długo bo po chwili wylądował wśród domków. Wszyłam jak najszybciej z samochodu i wzięłam głęboki wdech i wydech. W końcu poczułam się bezpiecznie. Z domków powychodzili chłopcy i dziewczęta a z ogromnego domu centaur i gruby zarośnięty facio. Poznałam go od razu. Ze zdjęć w albumie mojej mamy. Podbiegłam do Dionizosa i uściskałam go.
- Dziadku -powiedziałam z uśmiechem -Wreszcie cię odnalazłam!
- Sophie -pogładził mnie po włosach -Jesteś tak podobna do matki. No i już wiemy gdzie śpisz... Chodź tam nie jest w ogóle wygodnie a zimno i jeszcze się rozchorujesz. Będziesz spała w wielkim domu.
Spojrzałam a nad moją głową świecił się znak w kształcie błyskawicy. Niektórzy herosi wyszli na dwór by przyjrzeć mi się uważnie. Chłopak w moim wieku uśmiechnął się głupkowato i podbiegł do mnie po czym zgiął się w pół i przedstawił.
- Jestem Loras Tonkin. Witam w obozie dla herosów czyli pół bogów. -powiedział. Był chłopakiem w moim wieku o ciemnych nie obcinanych od dobrego roku włosach i o jeszcze ciemniejszych głębokich brązowych oczach.Jego policzki i nos były przyprószone jasno brązowymi piegami. Podał mi dłoń a ja ją uścisnęłam.
Czy tu będzie wreszcie mój prawdziwy dom? Czy Loras okaże się być przyjacielem czy też wrogiem? A może jednak to miejsce nie jest dla mnie? Czy spotkam kiedyś mojego ojca na własne oczy? Na żadne z tych pytań nie potrafiłam sama odpowiedzieć.

wtorek, 15 lipca 2014

Prolog

Tak więc nazywam się Sophie McCofin i mam 13 lat. Urodziłam się w Indianapolis w stanie Indiana. Mam boskie korzenie a przynajmniej tak mówi moja matka Diana pół bogini ,córka Dionizosa która uczyła się w obozie herosów gdy była w moim wieku. Niestety ona zmarła 4 lata temu na białaczkę. Nigdy się nie dowiedziałam kto jest moim ojcem ale miałam jeden cel odnaleźć obóz. Jednak po między mną a drogą do obozu znalazł się on. Miał na imię Fabian i był synem Wenus. Jego fioletowa aksamitna koszulka powiewała delikatnie na wietrze. Nie pozwolił mi iść dalej. Ja na szczęście byłam bardziej przebiegła i udało mi się uciec. Miał 16 lat a ja tylko 9. Już wtedy poznałam co oznacza być w 2/3 boginiom. Wyróżniałam się, miałam większe ADHD jeśli to możliwe a także dość ciężką dysleksję. Bo niby potrafiłam w głowie przeczytać co jest napisane ale gdy czytałam na głos wszystko się nagle rozmywało. Poznałam takie potwory jak cyklopy, syreny oraz inne które próbowały mnie zabić. Może się opiszę z wyglądu. Jestem blondynką o krótkich włosach które sama sobie obcinałam oraz o ogromnych zielonych oczach. Mam dość bladą karnację i ogólnie to jestem dość niska bo gdy się wyprostuje mam 155 centymetrów. I powiem wam że chodź jestem blondynką to nie jestem pusta. Bardzo szybko się uczę jeśli ktoś mi czyta co jest napisane bo inaczej to kicha i mogę coś pokręcić. Jestem szaloną krejzolką która uwielbia każdy rodzaj muzyki byle by tam była gitara a najlepiej elektryczna. Od zawsze miałam dziwne sny w których widziałam mężczyznę o ciemnych włosach ale nigdy nie mogłam dojrzeć koloru oczu. Oprócz tego jestem wygadana i często wpadam na dość szalone pomysły. Jestem uparta jak osioł i zawsze dopinam swego. Lojalna i szczera wobec przyjaciół. Lecz  żeby sobie nie słodzić to powiem że jestem czasami wredną zołzom chyba nawet tak samo wredną jak Hera i totalnie mściwą. Więc lepiej ze mną nie zadzierać.
A to jestem ja i Lucky o którym dowiecie się niebawem ^-^